Reklama

Katarzyna Drelich, Interia: - Mówi się, że Chopin uratował życie pana ojcu, ponieważ kiedy w kryjówce podczas wojny znalazł go niemiecki żołnierz, ten zagrał mu Chopina i dzięki temu przeżył. Czy to prawda?

Andrzej Szpilman: - Nie, to jest błędna interpretacja faktów. Mój ojciec przeżył, ponieważ Wilm Hosenfeld uratowałby go w każdej sytuacji. Nie dlatego uratował ojca, że mu zagrał. Ojciec mu zagrał, bo Hosenfeld był złakniony kontaktu z kulturą, którego nie miał od lat. W tamtych ruinach warszawskich nawet Niemcy, którzy przykładali mniej lub bardziej ręce do tego, co tu się wydarzyło, byli w pewien sposób zezwierzęceni. Czegoś takiego nie może znieść żaden człowiek - zarówno zbrodni, których dokonuje, jak i zbrodni, których doświadcza. Przecież ci Niemcy przed wojną żyli w cywilizowanym kraju.  

- Muzyka Chopina nie uratowała ojcu życia dlatego, że zagrał ją żołnierzowi niemieckiemu. Jemu muzyka uratowała życie w inny sposób, mianowicie muzyka żyła w nim. Ktoś, kto jest wrażliwy na poezję, jest w stanie zadeklamować w myślach wiersz. Niektórzy w myślach mogą zaśpiewać znaną sobie piosenkę. A ojciec mógł w myślach odtwarzać wszystkie utwory. Nie tylko proste melodie, ale też skomplikowane partytury, złożone pochody harmoniczne i instrumentalne. Te lata w samotności niekoniecznie upłynęły na pustce umysłowej, ale na przeżywaniu muzyki. Im dalej kształcony jest człowiek, tym łatwiej mu o życie wewnętrzne, które dodaje mu siły nawet w traumatycznych sytuacjach.

Reklama

Czyli nie potrzeba instrumentu, żeby przeżywać muzykę.

- Zdecydowanie. Obserwowałem ojca, gdy komponował muzykę symfoniczną i nie korzystał przy tym z fortepianu. Opowiem pani ciekawą anegdotę. Ojciec był szefem działu muzyki rozrywkowej w Polskim Radiu i decydował o przyjmowaniu utworów do nagrań. Niektórzy uważali, że ojciec nie lubił pewnych ludzi i z tego powodu odrzucał ich utwory. Bo to wyglądało tak, że ojciec otwierał nuty, które ktoś mu przyniósł, szybko przeglądał i mówił: "To jest słabe". Ludzie myśleli, że wystarczy mu nazwisko, tytuł i jest w stanie, kierując się sympatią, zadecydować, czy utwór się nadaje. Czekali kilka miesięcy, zmieniali tonację, tekst, podstawiali inne nazwisko i znów zanosili nuty ojcu. "To już było pół roku temu. Mówiłem przecież, ze jest słabe!". Nie mogli uwierzyć, że jest w stanie wziąć do ręki nuty i słyszeć, jak to brzmi. Ojciec był człowiekiem, który pożerał nuty. Brał do ręki partyturę, patrzył i słyszał ją. Zresztą grał też koncerty a vista. Była taka sytuacja w Salzburgu, że zachorował pewien pianista, który miał grać koncert. Dosłownie dwie godziny przed koncertem poproszono ojca, by go zastąpił. To były bodajże sonaty wiolonczelowe. Zagrał ten koncert bez próby.

Władysław Szpilman z Polskim Radiem grał mnóstwo koncertów na całym świecie.

- Na tym też polegała jego praca w radio. Grał zarówno rozrywkę, jak i klasykę. Z Orkiestrą Polskiego Radia w Paryżu na Expo w 1937 roku grał Symfonię Koncertującą Szymanowskiego. Po wojnie grał Brahmsa, Rachmaninowa. Grał też mnóstwo muzyki kameralnej, zarówno przed wojną i po wojnie. Grał w 1947 i ’48 roku kwadrans jazzu co tydzień. Szczególnie w latach pięćdziesiątych, gdy tworzyli orkiestrę rozrywkową Polskiego Radia, przyczynił się do propagowania jazzu w Polsce. Obowiązkiem redakcji rozrywkowej po upadku stalinizmu w Polsce było rozpowszechnianie i nagrywanie młodych twórców jazzowych. Bez Polskiego Radia nie byłoby po tym śladu.

Pana ojciec podczas pobytu w getcie skomponował słynnego Mazurka. Ponieważ zakazane wówczas było wykonywanie muzyki Chopina, utwór ten miał nawiązywać do twórczości kompozytora.

- Tam w ogóle skomponował szereg utworów, instrumentował na dwa fortepiany, żeby zapewnić repertuar. Jednocześnie skomponował wodewil o nazwie "Jej pierwszy bal". Z tego właśnie zbioru pochodzi Mazurek w stylu Chopina. Jest wykonywany na estradach całego świata jako utwór klasyczny. Ma on swoje niesłychane przesłanie. Był napisany w 1942 roku wówczas, gdy w getcie warszawskim był najgorętszy i coraz bardziej napięty okres. Bezdyskusyjnie jest to muzyczny dokument tamtego czasu. Ludzie mogą pisać pamiętniki, mieć zdjęcia. Ale muzycznego dokumentu tej klasy nie ma i nie będzie. Został on napisany na ruinach życia kulturalnego Warszawy. Więc jest to bardzo istotny utwór i wydaje mi się, że niedługo przejdzie do kanonu światowej literatury muzycznej, ponieważ mam pewien bardzo poważny projekt z nim związany. Będzie też częścią sztuki "Pianista", którą przygotowujemy na Broadwayu. Na pewno będzie jeszcze bardziej rozpoznawalny.

Czy Chopin miał duży wpływ na Szpilmana?

- Wydaje mi się, że chopinowskie nagrania ojca są bardzo klasyczne. Nie jest ich za dużo, dlatego że mój ojciec nie robił nagrań archiwalnych, tylko grał Chopina w audycjach radiowych. Niektóre audycje były po cichu nagrywane, stąd zachowały się jego wykonania. Ale pierwsze nagranie taśmowe Polskiego Radia, jakie w ogóle zostało zarejestrowane, to jest Polonez As-dur w wykonaniu ojca, z 1947 roku. Czy Chopin miał na ojca wpływ? Oczywiście, bo towarzyszył mu przez całe życie. Zresztą mi też, ale nie tylko on. Mi całe życie towarzyszył przede wszystkim Szpilman.

Katarzyna Drelich