Reklama

Portal internetowy, transmisje na YouTube, profil facebookowy zrobiły swoje. Ostatnia edycja wydarzenia, z 2015 roku, przerosła swoim zasięgiem wcześniejsze. Przekaz z konkursu odebrało na całym świecie ponad 31 mln osób! To dużo mniej niż oglądalność ostatnich mistrzostw świata w piłce nożnej (ponad 3 mld widzów), ale jak na tak elitarną dziedzinę, to bardzo dobry wynik.

Wydarzenie jest bardziej dostępne. Wyzwala typowo sportowe emocje; wielu widzów kibicuje Polakom, śledząc z mniejszą lub większą intensywnością bieżące rozgrywki. Sieć umożliwia aktywny udział każdego ze słuchaczy. Wszyscy mogą wyrazić swoje opinie. Oczywiście zjawisko to ma również drugą stronę - hejt i wszechobecnych pseudoekspertów, którzy wygłaszają nie zawsze wartościowe opinie, zaniżając poziom dyskusji. Ale konkurs zaistniał w powszechnej świadomości.

Blechaczomania

Reklama

Szerokim echem odbiło się w kraju zwycięstwo Polaka w 2005 roku. Mowa oczywiście o Rafale Blechaczu. Po konkursie cała Polska szalała. Na ulicy zaczepiali go obcy ludzie. Zdobywali numer jego telefonu i wysłali SMS-y, dziękując pianiście i gratulując mu wygranej. Na forach internetowych wrzało. Blechacz zapełnił w pewnym stopniu pustkę po schodzącym z podium Adamie Małyszu. Potrzeba zwycięstw tliła się w społeczeństwie. Wygrana padła na podatny grunt.

Marcin Bogucki przytacza w książce "Chopinowskie Igrzysko", w rozdziale poświęconym XV Konkursowi, wypowiedzi zwykłych mieszkańców Nakła, miasta, z którego pochodzi Blechacz. Pani Barbara, sąsiadka pianisty, mówiła: " Miałam pogrzeb w rodzinie, nie mogłam spać całą noc, więc słuchałam do nocy transmisji. Nie jestem osobą muzykalną, ale kiedy widziałam, jak ręce Rafała galopują po klawiaturze, aż dreszcze przechodziły mi po plecach".

Taksówkarz, pan Adam, przyznał, że "dreszcz go przeszedł po krzyżu" kiedy słuchał zwycięzcy. "Czy to dlatego, że on z Nakła, nasz, swój, czy dlatego, że tak gra - czuje się ciarki po skórze?" - zastanawiał się. Handlujący na miejscowym targowisku nastawiali radia na lokalną  rozgłośnię, gdy tylko pojawiała się audycja o Blechaczu. W oknach pojawiały się flagi, transparenty i plakaty z Rafałem przy fortepianie.

Ankieta w tramwajach

W tej samej książce, w rozdziale autorstwa Ady Arendt poświęconym szóstej edycji Konkursu, z 1960 roku, autorka przytoczyła wyniki rozmów, jakie w tamtym czasie przeprowadziła Sekcja Młodzieżowa warszawskiego Klubu Inteligencji Katolickiej ze stołecznymi tramwajarzami. Akcja objęła 200 osób, głównie mężczyzn w wieku 25-40 lat, przy czym połowa posiadała wykształcenie podstawowe. Oczywiście nie mówi to wiele o percepcji całego ówczesnego społeczeństwa, a jedynie jego małej części. Można to jednak potraktować jako ciekawostkę.

Pytano ich, czy interesują się Konkursem Chopinowskim. Mniej więcej 68 proc. odpowiedziało, że w ogóle nie interesuje się tym wydarzeniem. Argumentowali to brakiem czasu i niezrozumieniem muzyki Chopina. Co mieli do powiedzenia na temat twórczości największego polskiego kompozytora? Że jest muzyka jest "za trudna", "za ciężka", "ani do tańca, ani do różańca". Mówili, że ich "męczy", "drażni", że to "brzdąkanie" to "żadna przyjemność", "wolę coś ładnego". Część informowała, że "wyłącza radio, jak tylko na to natrafi". Wyrażali też zdumienie: "dziwię się ludziom, którzy chcą to słuchać". Część wyrażała wątpliwości: "Ale czy wolno do Filharmonii wszystkim wchodzić?".

Tylko jeden ankietowany, kontroler biletów z wyższym wykształceniem, syn zawodowego muzyka, był na przesłuchaniach konkursowych w Filharmonii.

Pojawiła się też wśród ankietowanych ciekawa postać - biletera w średnim wieku, który posiadał wykształcenie podstawowe i deklarował zainteresowanie Konkursem. Nie był co prawda nigdy w Filharmonii, ale starał się systematycznie słuchać transmisji. Udał się do brata, który posiadał telewizor, by zobaczyć Rubinsteina. Stawiał muzykę poważną przed lekką i ludową. Zapytany, skąd u niego takie zainteresowania, odparł: "Od dzieciństwa miałem do niej zamiłowanie, ale rodzice nie mieli pieniędzy, żebym mógł się uczyć".

Dodatni bilans

Takie rzeczy się zdarzają. U rzeźnika na warszawskiej Pradze-Północ słychać czasem z zaplecza muzykę klasyczną. W taksówce zdarzało mi się słuchać Wariacji Goldbergowskich Bacha. Szkoły muzyczne tętnią życiem. Dźwięki z sal rozlewają się na ulice miast i miasteczek, na podwórka kamienic, wciskają się podstępem oknami do mieszkań.

Cieszy obecność sztuki wyższej w codziennym życiu. Ludzie jej potrzebują. "Sama sztuka, jeśli jest naprawdę świetna, ma aspekt progresywny, którego społeczeństwo bardzo potrzebuje, nawet jeśli wydaje się to absolutnie bezużyteczne ze względów praktycznych" - mówił Maurizio Pollini, włoski pianista, zwycięzca VI edycji Konkursu.

Fakt, że Konkurs Chopinowski stał się bardzie dostępny, niesie sporo dobrego. Wystarczy, by jedna na tysiąc przypadkowych osób wróciła za jakiś czas do słuchania muzyki i już bilans będzie dodatni. Wszak z wielu małych zwycięstw składa się sukces.

Monika Borkowska