Reklama

Pierwsza decyzję o wyjeździe podjęła Sand ze względu na Maurycego. Chciała też popracować nad swoją powieścią: "Spiridion". Zaproponowała Chopinowi, by towarzyszył jej w podróży. Stanowili parę już od jakiegoś czasu. Wyjazd był niepowtarzalną okazją do spędzenia ze sobą czasu.

Nieoczekiwana propozycja zburzyła spokój Fryderyka. Musiał toczyć wewnętrzne boje z samym sobą. "To człowiek o ustalonych nawykach i każda zmiana, nawet najmniejsza, była dla niego rzeczą straszną" - pisała w swoich wspomnieniach George Sand. Chopin faktycznie był bardzo przywiązany do swojego uporządkowanego paryskiego życia - do mieszkania, fortepianu, lekarzy, przyjaciół, bibelotów. Teraz nagle miał to wszystko zostawić i wyjechać w dalekie strony z Sand i jej dwójką dzieci, których zwyczajnie nie znał...

Po kilku tygodniach rozterek podjął ostatecznie decyzję o wyjeździe. Zwyciężyła chęć bycia blisko ukochanej. Kusząca wydawała się też perspektywa tworzenia w egzotycznym, pięknym zakątku świata. Przy okazji ciepły klimat mógł być lepszy dla Chopina niż zima spędzona w Paryżu. Mentalnie był odtąd gotów na podróż życia.

W drogę!

Reklama

Wyruszyli osobno. Jako pierwsza wyjechała George z dziećmi. Po drodze zatrzymywała się w kilku miejscach. Fryderyk miał do niej dołączyć przy granicy z Hiszpanią. Chopin opuścił Paryż 31 października. Po czterech dniach i czterech nocach spotkał się z ukochaną w Perpignan. Sand obawiała się, jak Fryderyk zniesie trudy podróży. W liście do znajomej oznajmiła jednak z ulgą, że był "świeży jak róża i różowy jak burak".

Dzień później wsiedli na parowiec i udali się do Barcelony. Tu spędzili pięć dni - zwiedzali miasto, obejrzeli operę, odbyli wycieczkę po Morzu Śródziemnym. Po południu 7 listopada znaleźli się na pokładzie statku płynącego na Majorkę. Następnego dnia przed południem byli już w Palmie, gdzie przywitała ich piękna, upalna pogoda.

Natychmiast pojawił się jednak pierwszy problem - okazało się, że w mieście nie ma hoteli. Groziła im noc pod gołym niebem. Cudem udało się znaleźć dwa malutkie brudne pokoiki w slumsie nad sklepem bednarza. Mimo fatalnych warunków Chopin w liście do Juliana Fontany pisał: "Jestem w Palmie między palmami, cedrami, kaktusami, oliwkami, pomarańczami, cytrynami, aloesami, figami, granatami itd. (...) Niebo jak turkus, morze jak lazur, góry jak szmaragd, powietrze jak w niebie. (...) Wszystko ku Afryce, tak jak i miasto, patrzy".

Mniej entuzjastycznie pierwsze dni pobytu na Majorce wspominała Sand: "W Palmie trzeba być poleconym i zapowiedzianym dwudziestu najważniejszym osobistościom na kilka miesięcy z góry, jeśli się chce mieć nadzieję, że nie będzie się spało pod gołym niebem. Nam jedynie udało się zapewnić sobie dwa umeblowane, a raczej nie umeblowane małe pokoiki, w złej dzielnicy, gdzie cudzoziemcy powinni się cieszyć, jeśli uda im się dostać składane łóżko z brudnym, twardym materacem i wiklinowe krzesło, a do tego strawę, w której pieprzu i czosnku ile dusza zapragnie. W ciągu niespełna godziny zorientowaliśmy się, że jeżeli nie będziemy udawali, że jesteśmy zachwyceni tym przyjęciem, wezmą nas za kłopotliwych impertynentów, a w najlepszym razie za pożałowania godnych szaleńców... Najmniejsze skrzywienie na widok robaka w łóżku albo skorpiona w zupie spowodowałoby głębokie lekceważenie i powszechną niełaskę. Powstrzymujemy się zatem od narzekań".

Przetrwali tu tydzień, po czym przenieśli się do willi kilka kilometrów na północ od Palmy. Początkowo było im tam bardzo dobrze. Jedynym problemem był brak fortepianu. Ostatecznie udało się pożyczyć instrument, był on jednak bardzo słaby - jego brzmienie doprowadzało Fryderyka do wściekłości. Chopin czekał na pianino od Pleyela, ale to nie nadchodziło. Pracował więc na instrumencie, który miał do dyspozycji.

Początek kryzysu

W grudniu sielanka się skończyła. Zmieniła się pogoda, nadeszły deszcze, a wraz z nimi wilgoć, która wdzierała się również do domu. Kruche zdrowie Chopina szybko zaczęło szwankować. Wezwano miejscowych lekarzy. Po Palmie rozeszła się wieść, że Chopin cierpi na gruźlicę i stanowi zagrożenie dla innych ludzi. Od tej pory cała grupa paryskich turystów zaczęła budzić wstręt i przerażenie. Właściciel willi, w której mieszkał Fryderyk i George z rodziną, domagał się opuszczenia przez nich domu, obawiając się zarazków. Oczekiwał też zapłaty za dezynfekcję, malowanie ścian i zakup nowego łóżka wraz z pościelą, bo - jak wyjaśniał - to, na którym spał Chopin, będzie musiał spalić.

W takich to nieprzyjemnych okolicznościach opuścili lokum 10 grudnia. Zarezerwowali cele w klasztorze wznoszącym się w górach, nad wioską Valldemossa, osiem mil od Palmy. Miały one jednak zostać zwolnione dopiero 15 grudnia. Nie mieli co ze sobą zrobić przez tych kilka dni. Z opresji wybawił ich francuski konsul Pierre Fleury, goszcząc podróżników w swojej rezydencji.

Bajecznie piękna Valldemossa przywitała paryżan deszczem. Cele klasztorne nie były ogrzewane, co mocno dało się we znaki Chopinowi. Lekarze zupełnie nie radzili sobie z jego dolegliwościami. Problemy zdrowotne Fryderyka narastały. W dodatku traktowano przybyszów jak intruzów. Mieszkańcy wioski nie pałali do nich sympatią. Bali się choroby Chopina, nie przekonywała ich też Sand, która paliła cygara i nosiła się po męsku. Na domiar złego ani Chopin, ani rodzina Sand nie chodzili do kościoła, co przelało czarę goryczy. "Tutejsi ludzie rzucali kamieniami za moimi dziećmi. Mówili, że jesteśmy poganami" - pisała rozżalona George.  

Sztuka ponad wszystko!

W końcu grudnia z Marsylii dopłynęło pianino Pleyela, ale instrument utknął w urzędzie celnym. W celi Chopina stanął dopiero w pierwszych dniach stycznia 1839 roku. To pozwoliło Fryderykowi dokończyć prace nad dwudziestoma czterema preludiami z opusu 28 i dwoma polonezami z opusu 40, Balladą F-dur op. 38 i Scherzem cis-moll op. 39.

Chopin był pochłonięty komponowaniem. Nie przeszkodził mu w tym nawet zły stan zdrowia. George zadbała, by miał względny komfort - kupiła pierze i zrobiła dla niego poduszki, a drzwi obiła baranimi skórami. Coś dziwnego działo się z Chopinem w tych klasztornych zaułkach. Momentami Sand miała wrażenie, jakby wpadał w obłęd. Może to kwestia choroby? Może natchnienia? Może samego miejsca? Wszak byli pośród gór, w opuszczonym klasztorze, w iście romantycznej scenerii...   

W lutym wiadomo już było, że pobyt na wyspie nie może trwać dłużej. Fryderyk nieustannie pluł krwią. Sand bała się o jego życie. Choroba i bardzo złe samopoczucie Chopina przyspieszyły decyzję o wyjeździe. I tak 11 lutego opuścili Valldemossę, a dwa dni później wypływali już statkiem z wyspy w towarzystwie... świń transportowanych na stały ląd, uwięzieni w ciasnej celi pod pokładem, jako że kapitan zakazał wychodzić im na powietrze, obawiając się zarazków. Jak pisała George, po tym rejsie Chopin "przybył do Barcelony, wciąż wypluwając miednice krwi i tłukąc się jak duch". Dopiero następny etap podróży przyniósł ulgę. Na francuskim statku wojennym, na który następnie trafili, zajął się nim lekarz, który w ciągu 24 godzin zatrzymał krwotok z płuc.

Romantyczna podróż szybko przeistoczyła się w dramatyczną walkę o przetrwanie, z której Chopin cudem wyszedł zwycięsko. Nie wiadomo, jak potoczyłyby się jego losy, gdyby za wszelką cenę wraz z George Sand usiłowali zostać tu do wiosny. Dzięki decyzji o powrocie Fryderyk wygrał kolejne dziesięć lat życia.

Pobyt ma Majorce nie był jednak czasem straconym. Miał bardzo doniosłe znaczenie z punktu widzenia twórczości kompozytora. Na Majorce powstały genialne kompozycje: Preludia op. 28, dwa Polonezy op. 40. Tu Chopin pracował nad Balladą F-dur, Scherzem cis-moll oraz Mazurkami op. 41. Stworzył podczas tej podróży niezwykłe dzieła, a że dokonało się to ogromnym kosztem... Kolejny raz życie pokazało, jak wielkich ofiar wymaga sztuka.

Monika Borkowska