Katarzyna Drelich, INTERIA.PL: - W 2010 roku byłeś uczestnikiem Konkursu Chopinowskiego, w tym roku już po raz drugi miałeś okazję znaleźć się w gronie komentatorów zmagań pianistów. Jak wraca się do tego wydarzenia w nieco innej roli?

Marek Bracha: - Każde zetknięcie z wydarzeniami dookoła Konkursu Chopinowskiego rodzi we mnie ogromne emocje, wracają też wspomnienia z czasów, gdy sam brałem w nim udział. To jest bardzo żywy temat i z przyjemnością się w niego angażuję. Natomiast jeśli chodzi o samą rolę komentatora, to ważny jest dla mnie odbiorca, który słucha moich komentarzy. Wyobrażałem sobie, że tym odbiorcą nie jest muzyk profesjonalny, tylko ktoś, kto zatrzymał się przy przeglądaniu kanałów telewizyjnych na TVP Kultura i zaciekawiła go ta sytuacja konkursowa. Studia konkursowe, w których miałem przyjemność brać udział, miały takiemu widzowi przybliżyć to, co dzieje się na estradzie pod względem atmosfery, ale nie tylko. Moje komentarze dotyczyły też samej literatury muzycznej i problemów pianistycznych. Repertuar Konkursu Chopinowskiego zawiera bardzo wiele gatunków, o których być może nie wszyscy wszystko wiedzą, dlatego warto wytłumaczyć, czym na przykład różni się nokturn od ballady. Moja osobista rola polegała również na tym, by wczuwać się w sytuację występujących uczestników. Sam brałem udział w tym Konkursie 11 lat temu. 

Wspomnienia Twoich własnych zmagań konkursowych z pewnością ułatwiają ci komentowanie występów uczestników.

- Moje wspomnienia z Konkursu są wciąż na tyle żywe, że bez problemu wchodziłem w skórę uczestnika, wczuwałem się w jego sytuację. Z jednej strony 11 lat to zbyt mało czasu, żeby zapomnieć o tych emocjach, z drugiej zaś całkiem dużo, by nabrać dystansu. Myślę, że przybliżałem widzom wątek konkursowy z punktu widzenia nieco starszego pianisty niż uczestnicy - kolegi po fachu.

Czy wiąże się to z dużym poczuciem odpowiedzialności? Jak wspomniałeś, nie tylko przybliżasz swoją wiedzę widzom, którzy jej jeszcze nie mają, ale również wyrażasz swoją osobistą opinię.

- Jeśli chodzi o przekazywanie informacji o utworach, jest to odpowiedzialność wyłącznie za moją wiedzę i za fakty. Z taką odpowiedzialnością raczej nie miałem problemu. Natomiast w grę wchodzi również rola opiniotwórcza. Gdybym powiedział, że jeden uczestnik jest świetny, a kolejny gra w sposób mniej porywający, to wyobrażam sobie, że mógłbym w kimś zaszczepić swoją subiektywną opinię  - zatem pod tym względem jest to rzeczywiście dodatkowa odpowiedzialność. Sądzę jednak, że nigdy w swoim doświadczeniu komentatorskim nie miałem sytuacji, w której mówiłbym coś wbrew sobie lub krytykowałbym uczestników w niezdrowy sposób. Wynika to z tego, że moje konkursowe wspomnienia są - jak już wspomniałem - na tyle żywe, że nawet gdy ktoś mniej przekonał mnie do swojej gry, to zawsze przed wypowiedzeniem zbyt ostrego i kategorycznego osądu przypomina mi się, że ja sam w sytuacji uczestnika konkursu byłem przecież nie tak dawno. W żadnym momencie nie czułem, że wchodzę na grząski grunt, jakim jest niewłaściwe krytykowanie tych młodych, wybitnie utalentowanych i świetnie przygotowanych pianistów.

Mówi się, że miniona edycja należała do rekordowej pod wieloma względami, w tym pod względem niezwykle wysokiego poziomu. Jakie były twoje odczucia po ogłoszeniu wyników? Tutaj bowiem środowisko się dzieliło i padało wiele głosów mówiących, że powinny one wyglądać inaczej.

- Myślę, że już sam zamysł konkursowy wyklucza sytuację, w której wszyscy są zadowoleni z wyników. Ciężko mówić w tym przypadku o czymś tak jednoznacznym, jak właściwy wybór. Jeśli zostało powołane Jury, którego członkowie są renomowanymi postaciami i autorytetami w dziedzinie wykonawstwa chopinowskiego, a także pedagogami, którzy wykształcili wielu pianistów, to nie ma tutaj pola do kwestionowania ich decyzji. Jeśli zastanawiamy się nad tym, czy wyselekcjonowanie pianistów przechodzących do kolejnych etapów lub przydział nagród jest właściwy, to odpowiedź jest jedna: jest on właściwy przede wszystkim dlatego, że należy do Jury Konkursu Chopinowskiego. Natomiast indywidualne preferencje wszystkich śledzących Konkurs oczywiście różnią się od wyników ustalanych przez Jury. Każdy ma do tego prawo, żeby mieć odmienne zdanie.  W tym miejscu należy podkreślić, że uczestników oceniała wieloosobowa grupa jurorów. Ich werdykty są oparte na punktacji wynikającej ze średniej arytmetycznej. Ta średnia arytmetyczna w kontekście oceny sztuki jest w jakimś sensie tworem abstrakcyjnym. Wiele osób oczywiście bardzo emocjonuje się tymi wynikami i rzuca dość śmiałe hasła, że np. któryś z uczestników został poprzez decyzję jurorów bardzo skrzywdzony, czy że werdykt jest skandalem. Oczywiście każdy ma prawo do własnych odczuć i własnego rankingu. 

Miałeś zatem swój ranking?

- Oczywiście sam miałem swoje typy. Byli tacy pianiści, którzy szalenie mi się podobali w początkowych etapach, a którzy nie znaleźli swojego miejsca w finale. Po wysłuchaniu wszystkich uczestników finałowych stworzyłem też swój roboczy  przydział poszczególnych nagród. Oczywiście, nie pokryły się one w pełni werdyktem, ale nie oczekiwałem tego, że moje odczucia będą zgodne z odczuciami grona jurorskiego. Jurorzy doskonale wiedzieli, co robią. Brali również pełną odpowiedzialność za ten werdykt, bo pamiętajmy, że punkty będą wkrótce upublicznione. Będziemy wiedzieć, kto na kogo głosował i ile przyznał punktów. Trzeba to uszanować i zaufać ich wiedzy, doświadczeniu i ciężkiej pracy podczas ocen.

Każdy ma też zupełnie inny rodzaj wrażliwości, dlatego oczywistym jest, że osobiste werdykty słuchaczy mogą nie pokrywać się z oficjalnymi wynikami jurorskimi. Możesz zdradzić, czy przypuszczałeś, że to właśnie Bruce Liu zwycięży XVIII Konkurs Chopinowski?

- Bardzo trzymałem za niego kciuki podczas każdego z etapów, począwszy już od eliminacji. Pamiętam, że gdy zagrał w lipcu w Sali Kameralnej, zrobił na mnie piorunujące wrażenie. Zapisałem sobie wówczas, że to był jeden z tych występów, którego słuchało się od początku do końca z zapartym tchem. Nie było słabszych momentów, nie było też tak, jak w przypadku innych pianistów, że ktoś - owszem - miał mocne strony, na które zwracało się uwagę, ale brakowało czegoś w innym aspekcie i nie było to kompletne. W przypadku Bruce'a Liu od początku była to podróż muzyczna trwająca przez cały jego występ. Od pierwszego etapu zachwycał mnie coraz bardziej i stawał się odrębnym zjawiskiem muzycznym na tle innych uczestników. Z mojej perspektywy odkrył pewnego rodzaju nowe podeście do artykulacji, dźwięku i czasu w muzyce Chopina. Myślę, że dzięki niemu i jego wykonaniom - zwłaszcza Ronda à la Mazur w drugim etapie i Wariacji B-dur w trzecim etapie - przyczynił się do popularyzacji tych - bądź co bądź - mniej znanych utworów Chopina, bowiem Konkursu słuchało przez internet setki tysięcy widzów. On był dla mnie postacią zachwycającą od samego początku i bardzo ucieszyłem się z tego, że to jemu przypadła główna nagroda.

Odchodząc od tegorocznej edycji Konkursu Chopinowskiego i nawiązując do aspektu popularyzacji, o którym wspomniałeś, w twojej biografii również jest on dość istotny. Mam tu na myśli program ze stylizacjami polskich tańców narodowych prezentowany przez ciebie w m.in. Japonii i Norwegii. Dlaczego popularyzacja jest dla ciebie tak ważna?

- Dobrym wyjściem był dla mnie Konkurs Chopinowski i jego literatura muzyczna. Fryderyk Chopin jest bardzo rozpoznawalny, jego muzykę grają pianiści na całym świecie. Natomiast w pewnym momencie zorientowałem się, że jest bardzo dużo literatury, która powstała w podobnym czasie, w którym tworzył Chopin, a która ubrana w kontekst okołochopinowski nabiera wartości artystycznej, historycznej i popularyzatorskiej. Dzięki temu, że można obok Chopina postawić dzieła innych, wcześniejszych kompozytorów polskich, np. Józefa Elsnera, Marii Szymanowskiej, czy późniejszych polskich romantyków - czasem w ogóle nieznanych - jak np. Edwarda Wolffa czy Juliana Fontany, publiczność na świecie znowu ma okazję zorientować się, jak bogato rozwijała się kultura muzyczna w Polsce w XIX wieku. Wątek historyczny i kontekst Chopina były dla mnie bardzo istotne w tym przedsięwzięciu, ale równie ważny był też walor muzyczny. Okazuje się, że wielu przypadkach ta zapomniana muzyka polskich kompozytorów jest bardzo dobra. Bez Chopina ciężko byłoby oprzeć się na takiej, nazwijmy to, odkurzonej muzyce. Zatem dzięki tej znanej już na świecie muzyce Chopina, w pewnym momencie zauważyłem, że jest to klucz do tego, aby wzbogacać programy koncertowe mniej znanymi utworami polskimi. Dzięki temu mogłem upiec wiele pieczeni na jednym ogniu: wzbogaciłem swój repertuar o utwory, które dzięki mnie publiczność na świecie miała okazję poznać, a do tego dochodzi ten wspomniany już walor popularyzowania kultury muzycznej wywodzącej się z kraju, z którego sam pochodzę. 

Zupełnie innym rodzajem popularyzacji, którą uskuteczniasz w swojej działalności, jest festiwal WarszeMuzik, którego jesteś współ-kuratorem. Jest to wydarzenie muzyczne, które wyprowadza muzykę klasyczną z filharmonii do murów kamienic. 

- To jest festiwal, który z założenia jest działalnością interwencyjną. Wchodzimy z muzyką w przestrzeń i często jest to ważniejsze od samej warstwy muzycznej. Ta miejska tkanka podwórka, przedwojennych kamienic, które znajdują się na terenie getta warszawskiego, w połączeniu z muzyką daje bardzo silne i głębokie doświadczenia. Sprawa wychodzenia poza filharmonię i poza strefy przynależne do kultury wysokiej jest wpisana w samo założenie tego festiwalu i myślę, że to ma ogromną wartość i dotyka zupełnie innego obszaru wrażliwości u człowieka. 

Chciałabym jeszcze wrócić do czasów, kiedy startowałeś w Konkursie Chopinowskim, ale pod kątem pedagogicznym. Co było najważniejszą nauką, jaką przekazali ci podczas przygotowań twoi pedagodzy?

- To napięcie i ten stres kumulowany tygodniami, miesiącami przed Konkursem był ogromy, więc z pewnością trzeba było przygotować się specjalnie. Pedagodzy rzeczywiście mieli ogromy wpływ na mój stan psychofizyczny. Z samego Konkursu pamiętam dwie istotne rzeczy, których wówczas się nauczyłem. Jedną z nich powiedziała prof. Alicja Paleta-Bugaj. Zwróciła uwagę na to, że będę grał w Filharmonii Narodowej, będą mnie słuchać różni ludzie, a wśród nich znajdą się również jurorzy. Ale nie mówiła o nich jak o bezdusznych, krytycznie nastawionych postaciach, tylko jak o zwykłych słuchaczach. Powiedziała: "Pomyśl o tym, że będzie cię słuchała Martha Argerich. Przyjedzie na twój koncert, potraktuj to w ten sposób". To przeniosło środek ciężkości tego potwornie stresującego czasu na zupełnie inne miejsce. 

- Pamiętam też słowa Kevina Kennera, mojego ówczesnego pedagoga, który przypomniał mi swoje doświadczenia z Konkursem. Mówił, że gdy usiadł pierwszy raz przy fortepianie na Sali Koncertowej Filharmonii Narodowej, pomyślał sobie: "To będzie mój dom przez najbliższe trzy tygodnie". Okiełznał estradę i ujarzmił stres poprzez wyimaginowaną sytuację domową. To też było piękne, zwłaszcza dla mnie - osoby, która urodziła się w Warszawie.

Teraz z kolei sam jesteś pedagogiem, w dodatku w jednej z najlepszych szkół muzycznych w Polsce - przy ul. Rakowieckiej w Warszawie. Co jest dla ciebie najważniejsze w przekazywaniu tym młodym talentom wiedzy, którą sam kiedyś otrzymałeś?

- Wychodząc poza kwestie warsztatowe, zawsze przyświeca mi myśl o tych młodych ludziach nie jako o pianistach, tylko jako o ludziach, w których trzeba wykształcić pewnego rodzaju wrażliwość i odpowiedzialność wobec tekstu muzycznego oraz wobec własnych wyborów muzycznych. Przeprowadzam ich przez te lata nauki nie narzucając im niczego - począwszy od repertuaru, kończąc na mojej wizji interpretacyjnej. Staram się z roku na rok dawać im coraz większe pole do własnych poszukiwań, do własnych wyborów programu i rozumienia tekstu muzycznego. Myślę, że największą krzywdą, jaką można zrobić młodym muzykom, jest zamknięcie oczu na wrażliwość, przycięcie skrzydeł i zawężanie horyzontów artystycznych.

A przecież bycie wybitnym, czynnie koncertującym muzykiem nie zawsze wiąże się ze świadomym i mądrym nauczaniem. Czasem też po prostu słychać, że grupa uczniów jest od danego pedagoga, bo ich sposób gry jest niezwykle podobny. 

- Powracając jeszcze do tegorocznej edycji Konkursu Chopinowskiego, laureat I nagrody, Bruce Liu i laureat VI nagrody JJ Jun Li Biu to uczniowie Dang Thai Sona - wybitnego, wielkiego pianisty, jednej z najistotniejszych postaci sceny pianistycznej na świecie. Dang Thai Son jest również wybitnym pedagogiem. Ci dwaj uczestnicy Konkursu prezentują zupełnie inną wrażliwość, sposób gry i charyzmę, niż ich profesor. Wydaje mi się, że wielkość wietnamskiego mistrza fortepianu, jeżeli chodzi o aspekt pedagogiczny polega na tym, że daje rozwinąć skrzydła i wzmacnia indywidualne cechy artystyczne, nie narzucając przy tym swojego ego. Taka postawa powinna być dla nas, pedagogów, podstawową inspiracją. 

Czy Konkurs Chopinowski był tym, bez czego w twojej biografii nie byłoby dziś tych najistotniejszych dla ciebie wydarzeń?

- Zdecydowanie był krokiem milowym. Zarówno, jeżeli chodzi o przygotowanie bardzo obszernego repertuaru, jak i skupienie się konkretnie na Chopinie. Konkurs ukształtował mnie jako dorosłego, bardziej odpowiedzialnego muzyka, pomimo tego, że byłem jeszcze na studiach. Ale właśnie wtedy poczułem, że mogę już sam zrobić coś więcej. Że dysponuję już środkami pianistycznymi, które pozwalają mi na pewnego rodzaju samodzielność i niezależność. I na pewno wielu rzeczy nie byłoby, gdybym nie wziął w tamtym czasie udziału w Konkursie. Ale pewnie byłyby inne - trudno snuć domysły. Natomiast z perspektywy czasu, mając to życie, które mam teraz - jestem bardzo szczęśliwy, że te 11 lat temu wystąpiłem w Konkursie i przysporzyło mi to mnóstwa pozytywnych wrażeń.